Czy istnieje "azjatycka pielęgnacja"? Nie, ale...



Może to trochę dziwne pytanie, zwłaszcza po tylu latach pisania o "pielęgnacji azjatyckiej", "pielęgnacji Azjatek"... Przyznam, że zawsze byłam świadoma, że używam ogromnego skrótu myślowego, powołując się na te terminy. Sam termin "Azja" jest bardzo rozległy i niedookreślony, bo i nasza definicja kontynentów jest bardzo arbitralna. Zawsze zakładałam, że razem z czytelnikami domyślnie zgadzamy się, że pisząc o "pielęgnacji azjatyckiej", mówimy głównie o Korei, Japonii, może trochę o Chinach i Singapurze. Skrót myślowy.


Jednak nawet zgadzając się na taki skrót, czy naprawdę istnieje coś takiego jak ta "pielęgnacja Azjatek"? Gdyby traktować znaczenie tego terminu w sposób dość dosłowny, oznaczałoby to, że istnieją pewne zachowania i reguły, które są przestrzeganie przez wszystkie, lub przynajmniej większość kobiet, mieszkających w danym geograficznym regionie i są to zachowania i reguły, które są obserwowalne. 

Są setki, jeśli nie tysiące, wpisów i artykułów opisujących co robią "Azjatki" (cokolwiek kryje się pod tym terminem), ale tylko garstka wpisów, które znalazłam na temat pielęgnacji Polek. Są to często ankiety, pokazujące różnorodność zachowań osób ankietowanych.

Prawda jest taka, że absolutnie nas skręca i jeży, gdy czytamy jakieś teksty, które nas samych zagarniają do jakiegoś wyimaginowanego worka.Bazując na moim własnym doświadczeniu, jeśli chciałabym wywołać burzę, wystarczyłoby, bym napisała jakiekolwiek stwierdzenie na temat pielęgnacji Polek.

Ale nikogo nie ruszają artykuły zgarniające do jednego worka Azjatki, Francuski czy Skandynawki...

Czy jednak nasza automatyczna awersja do bycia etykietowanym i kwantyfikowanym, oznacza, że nie istnieje coś takiego "pielęgnacja Polek"? Może warto zadać pytanie, czy istnieje coś takiego jak "regionalna" pielęgnacja (niezależnie o jakim kraju mówimy), więc pielęgnacja Polek, Francuzek, Hindusek, etc.

Łatwo wyprowadzić argument, że nie istnieje coś takiego jak "regionalna pielęgnacja". Rytuały pielęgnacyjne są sprawą bardzo indywidualną - determinowane są nie tylko ilością funduszy i czasu, jakie dana osoba może przeznaczyć na pielęgnację, ale przede wszystkim różnicą w potrzebach. Każdy z nas ze względu na genetykę, styl życia i predyspozycje, będzie szukał czegoś innego i praktykował w inny sposób. Mamy też swoje indywidualne przekonania, na które składają się nietypowe doświadczenia, których nie współdzielimy z ogółem społeczeństwa.


Bardzo ciężko jest stworzyć stwierdzenia, które są z jednej strony szczegółowe i pasują do dużej ilości osób, zaś ogólnikowe i mało dokładne stwierdzenia nigdy nie pasują do nikogo na 100%, albo nie niosą za sobą żadnych informacji. Zawsze jest jakieś "ale" i potrzeba uściślenia. Tak, jak i moje czytelniczki nigdy nie osiągną konsensusu między sobą na temat swojej pielęgnacji, tak i nie osiągnie go żadna inna grupa kobiet. Zwłaszcza, jeśli próbujemy opisać całe nacje, lub nawet całe populacje, które liczyć można w milionach...

Czy oznacza to, że nie istnieje coś takiego jak "regionalna pielęgnacja"? Osobiście skłaniam się w stronę stwierdzenia, że nie istnieje, ale... Są pewne argumenty za jej istnieniem, które warto rozpatrzeć.

Argument numer 1 to specyfika rynku. Rynek wbrew pozorom nie jest definiowany przez klientów i ich preferencje - to tango, w którym biorą udział zarówno producenci, jak i klienci. Producenci kształtują naszą percepcję produktów poprzez kampanie marketingowe (w prasie, na YT, w miejscach sprzedaży, itd.). O ile klientki mogą wierzyć, że mają preferencję w stronę naturalnych/organicznych/zagranicznych/innowacyjnych/medycznych/itd. kosmetyków, za tą preferencją stoją lata ciśnienia marketingowego i powolnej, nieustannej edukacji, że produkt z taką cechą jest lepszy od produktu bez tej cechy. Na sukces niektórych cech mogą się składać inne, zewnętrzne dla rynku czynniki, jak np. predyspozycja do nieufności wobec innowacji, lub postrzeganie "natury" jako mniej prestiżowej, niż produktów laboratoryjnych. Te elementy jednak naprawdę ciężko analizować, zaś łatwiej obserwować ich efekty.

Warto pamiętać, że jeśli chodzi o potrzeby kosmetyczne, jeden cel można osiągnąć na wiele sposobów i często wybór konkretnych składników jest kwestią preferencji. Są też potrzeby, które nie są spełniane, więc i klientki szukają dla siebie rozwiązań na innych rynkach.


Duże znaczenia ma też dostępność i dystrybucja - inaczej kwestie dostępności produktów wyglądają w krajach, gdzie większość osób mieszka w dużych skupiskach i jeden mały butik jakieś tyciej firmy w teorii jest dostępny dla milionów potencjalnych klientek. Inaczej to wygląda, gdy potencjalni klienci są rozproszeni i polegają na ustabilizowanych sieciach dystrybucji (które z natury nie współpracują z małymi producentami), lub na dostawie ze zakupów online. Co ciekawe, dalej istnieją regiony, gdzie sieci dystrybucji kurierskiej i pocztowej są na tyle słabe, że zakupy przez internet nawet na chwilę obecną nie są korzystną opcją (np. Indonezja, z pominięciem dużych miast).

Kolejna kwestia związana z rynkiem to cena i proporcja ceny do średnich zarobków. Inaczej wygląda konsumpcja rynku kosmetycznego, gdy kosmetyki są relatywnie drogie, a gdy są relatywnie tanie. W społeczeństwach, gdzie większość osób ma podobny stan majątkowy rynek będzie wyglądać inaczej, niż w krajach, gdzie w ramach jednej, ciasnej przestrzeni społecznej funkcjonują osoby o drastycznie różnych poziomach bogactwa (*ekhem* Singapur *ekhem*).

Zaletą argumentu "rynkowego" jest jego mierzalność i policzalność. Na przykład możemy wprost powiedzieć, że Polki mieszkają w całym przekroju krajobrazów urbanistycznych - od maleńkich wsi, po metropolie. Mogą polegać na relatywnie bezpiecznej dostawie pocztowej i mają dostęp do internetu, więc mogą korzystać z niszowych ofert, nawet jeśli lokalnie nie mają dużego dostępu do różnorodnych drogerii czy butików kosmetycznych, itp. Po prawie dekadzie nie mieszkania w Polsce, nie ośmielę się analizować tego rynku dalej ;)

Ale na przykład w Korei 20% populacji mieszka w Seulu, więc otworzenie butiku w zasięgu stolicy oznacza dla nawet niszowego producenta potencjalny kontakt z milionami mieszkańców metropolii. W Korei funkcjonuje kilku gigantów kosmetycznych (np. Amore Pacific, AM!, Enprani), ale funkcjonuje też "zatrzęsienie" tycich, butikowych firemek, tworzących swoje własne linie kosmetyczne. Wiele marek pojawia się i znika po kilku sezonach, ze względu na ostrą konkurencję i wymuszoną przez zatłoczony rynek wojnę cenową.


Moim zdaniem poprawnym jest pisanie o pielęgnacji Polek, Singapurek, Francuzek czy Skandynawek właśnie pod tym kątem - pod kątem tego, co jest na rynku, jakie przesłania marketingowe generują producenci, jak kształtują się kwestie cen i dostępności. 

Myślę, że trzeba też umieć odróżniać wizje producentów, od praktyki. Na przykład to, że koreańscy producenci produkują linie kosmetyczne zawierające 9 kroków pielęgnacji, nie znaczy, że każda klientka kupuje produkty do wszystkich 9 kroków. Oznacza natomiast, że producent wierzy, że klientka powinna kupić wszystkie 9. Dopóki nie zrobimy ankiety wśród reprezentatywnego ułamka populacji i nie wypytamy, ile kto i jak używa owych kosmetyków, tak na dobrą sprawę nie wiemy. I tak, przyznaję, jestem absolutnie winna ignorowania tego faktu. Jednak czas wydorośleć, więc piszę o tym teraz i mam silne postanowienie, by nie mieszać ze sobą wizji marketingowej produktu z praktyką używania.

Gdy mówię o mierzalności i przeliczalności rynku, mam na myśli, że możemy go analizować w oparciu o fakty - możemy policzyć np. ile firm w danym sezonie wypuściło linie kosmetyczne, zawierające taki czy inny składnik, możemy przeanalizować co było na przestrzeni lat podkreślane w kampaniach reklamowych, możemy nasłuchiwać co polecano w mediach i jakich terminów używano, możemy zmierzyć popularność jakiejś marki poprzez analizę tego, jak często nazwa pojawiała się na forach i blogach, etc.

Argument numer 2 jest trochę trudniejszy do uchwycenia, ale moim zdaniem warto dać mu szansę. Chodzi mi o pewne irracjonalne, niepoparte niczym stwierdzenia, które funkcjonują w tle naszych codziennych aktywności i interakcji z innymi. Na przykład stwierdzenie "odrobina opalenizny wygląda zdrowo"... ile razy każdy z nas to słyszał! Prawda jest jednak taka, że zdrowie nie ma jednego wyglądu. Gdyby tak było, zamiast badań jak analiza krwi czy USG, w gabinecie lekarskim lekarz oceniałby nas poprzez intensywne przyglądanie się :p. Jeśli ktoś twierdzi, że opalenizna wygląda zdrowo, jedynie wyraża swoją opinię. Jednak przez samą wszędobylskość tej opinii, bardzo łatwo jest zapomnieć o pytaniu: ok, gdzie jest praca naukowa udowadniająca, że osoby lekko opalane są statystycznie zdrowsze od tych, które są mocno opalone, lub nie opalone. Opinia to nie fakt, nawet jeśli brzmi jak stwierdzenie opisujące rzeczywistość. Podobnie sprawa ma się ze stwierdzeniem "jasna skóra wygląda zdrowo" - wygląda "zdrowo" dla osoby wyrażającej to stwierdzenie, ale nie opisuje obiektywnej rzeczywistości. Lub "używając kremu przeciw starzeniu, przyzwyczaisz skórę i zestarzejesz się szybciej" - pomijając fakt braku podstaw naukowych tego stwierdzenia, idąc za tą logiką można by powiedzieć "odżywianie się zdrowo przyzwyczai Twój organizm do bogactwa witamin i wykształcisz sobie niedobory", "jak będziesz ćwiczyć, przyzwyczaisz mięśnie do ćwiczeń i ulegną atrofii", co może prowadzić do tak niebezpiecznych stwierdzeń jak "przyzwyczaisz zęby do mycia i potem, nawet myjąc je regularnie, będziesz mieć próchnicę"... Ale odbiegam tu od tematu ;p.

Problem z tymi irracjonalnymi stwierdzeniami, jest, że nawet jeśli w nie nie wierzymy, często bezrefleksyjnie zakładamy, że inni w nie wierzą. Tolerujemy ich pojawianie się w konwersacjach, lub traktujemy je jako swoiste zapychacze - można nimi rzucić od niechcenia i założyć, że nikt za bardzo nie podejmie dyskusji. Zastanawia mnie, na ile nasza akceptacja tych irracjonalnych założeń wpływa na rynek, zaś oferta rynku zwrotnie kreuje nasze percepcje.

Na przykład założenie, że Singapurki preferują jasną skórę może powodować, że firmy są bardziej skore wypuszczać kosmetyki rozjaśniające cerę, potem tworzą kampanie marketingowe promujące rozjaśnianie cery, więc klientki są bardziej skłonne rozważyć zakup takich kosmetyków. Tak samo w Polsce, firma może być bardziej skłonna wypuścić balsam brązujący, niż rozjaśniający, promując przyciemnioną cerę, więc i kreując większą akceptację opalonego wyglądu.

To samonapędzający się mechanizm, który raz wprowadzony w ruch, bardzo ciężko zatrzymać. Przez wszędobylskość irracjonalnej opinii, że używanie kosmetyków w młodym wieku "obraża" skórę, która potem na złość właścicielce galopuje ku oznakom starzenia, może powodować, że producenci kosmetyczni nie mają odwagi wypuszczać linii kosmetycznych przeciw-starzeniowych, kierowanych do młodych osób. Brak takich kosmetyków z kolei wzmacnia wrażenie, że kremy są tylko dla osób, które już mają zmarszczki.

Obecność i wpływ takich irracjonalnych stwierdzeń jest ciężka do uchwycenia i ocenienia, ale ciężko sprzeczać się z faktem, że mają one jakiś (choć trudny do zmierzenia) wpływ na rynek oraz percepcję oferowanych na nim produktów. Zwłaszcza przyglądając się czemuś z zewnątrz, trudno jest uchwycić, czy jakieś stwierdzenie jest prawdziwie uznawane przez większość społeczeństwa, czy pełni rolę jedynie takiej frazy, którą się toleruje, ale nie bierze do serca. Opisując "regionalną" pielęgnację, bardzo często powołujemy się właśnie na te stwierdzenia, nie mając do końca narzędzi do ich analizy. I choć sami patrząc na nasze "własne" irracjonalne frazesy, intuicyjnie potrafimy je wychwycić, patrząc na innych, zakładamy, że dla "inni" akceptują owe frazesy bezkrytycznie. Prawda jest taka, że jesteśmy do siebie dużo bardziej podobni, niż od siebie różni. Gdy patrzymy na inne grupy narodowe lub etniczne i odmawiamy im przypisywanych samym sobie rozsądku i racjonalności, wkraczamy w niebezpieczny obszar rasizmu.

Muszę przyznać, że zajęło mi kilka dobrych lat, by dostrzec niuanse związane z tymi irracjonalnymi stwierdzeniami. Tak jak wspominałam, będąc osobą przyglądającą się wszystkiemu z zewnątrz, czasami ciężko jest wychwycić różnice między opiniami, a lekkodusznie rzucanymi zapychaczami dyskusji.

Podsumowując

Czy istnieje "pielęgnacja Azjatek", "pielęgnacja azjatycka"? I tak, i nie. Tak samo, jak i w przypadku pielęgnacji Polek, Hindusek, Amerykanek, Australijek, itd. nie istnieje możliwość stworzenia stwierdzeń, które byłyby prawdziwe dla 100% kobiet w danym regionie. Jeśli stwierdzenia są zbyt szczegółowe, automatycznie opisują mniej kobiet. Zbyt ogólne stwierdzenia zaś prawie nigdy nie pasują w 100% do każdego lub nie niosą za sobą żadnych informacji. Ale możemy analizować każdy z tych rynków: dostępne na nim kosmetyki, trendy w komunikacji marketingowej oraz swoistą "mitologię" każdego regionu. Ważnym jest jednak umiejętność rozdzielenia rynku i producentów, od faktycznych konsumentów. Rynek i jego oferta są mierzalne i policzalne, ale klienci i ich osobowości, preferencje i zachowania nie są dla nas, osób piszących, kwantyfikowalne. Możemy w najlepszym wypadku przytaczać anegdoty.

Dlatego od jakiegoś czasu staram się unikać używania frazy "pielęgnacja Azjatek", "pielęgnacja azjatycka". Staram się opisywać rynek, składniki i produkty oraz dzielić się obserwacjami czy opowiastkami o moich własnych doświadczeniach. Ale wiele lat zajęło mi zajęcie tej pozycji... Niestety, ten blog w dużej mierze został zbudowany w oparciu o inną perspektywę. Czasu nie odwrócę, ale chcę, aby idąc dalej, blog ten skupiał się na faktach. 


Komentarze

  1. Bardzo lubię czytać posty,na Twoim blogu.Tyle fajnych informacji

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajny wpis. "Francuzki" w odniesieniu do kobiet pisze się przez "z"!

    OdpowiedzUsuń
  3. och kochana uwielbiam Twoje posty to taki czasami kubeł zimnej wody :)!

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo dobry artykuł. W sumie zgadzam się z argumentami. Faktycznie pielęgnacja Polek jest bardzo różna i tak samo w innych krajach. Przecież innych kosmetyków używają kobiety z mniejszych miast, gdzie jest tylko jedna drogeria, a innych kobiety kupując na ebay czy w drogeriach sieciowych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze innych kobiety z mniejszych miast kupujące na ebay ;) Chyba najtrudniej u Polek o pielęgnację w młodym wieku. Pamiętam czasy mody na solarium, kiedy moje koleżanki katowały skórę promieniami UV. Zgroza!

      Usuń
  5. Oo. Fajne uporządkowanie pojęć.Dotad nie spotkałam się z pojęciem niemieckiej pielęgnacji ( wszystkie plotki polskie głoszą że Niemieckiej brzydocie nic nie pomoze 😂), ale mieszkając Tu widzę że wszystko co ma eko certyfikat , słowo vegan bio naturalny 100℅ naturalny not tested to.... rzeczy gloryfikowane. Kiedyś cieszyło mnie pojawianie się takich kosmetyków wszędzie. Były rzadkością. Dziś to już wykreowana przez marketing moda na naturalną pielęgnację. Czyta się o tym wszędzie i... W sumie łatwo uwierzyć że potrzeba jest. 4℅ Niemców to wegetarianie lub weganie... Ale sądząc po półkach sklepowych i ilości dostępnych ekomarek od zwykłych drogerii po mniej znane marki to chyba że 20℅ społeczeństwa musiałoby preferować tego typu pielęgnację.:) Cóż... Presja marketingowa często to sprawia i czasem też głupio się czuje nie biorąc kosmetyku z metką eko z półki.... Wiec kto wie czy w przyszłości nie będzie to właśnie 20℅

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze pisane w celach promocji własnego bloga lub innych stron nie będą publikowane. Linki do relewantnych wpisów na blogach czy innych stronach są mile widziane. ale linki nie związane z tematem lub komentarze zawierające dopisany link do bloga nie będą publikowane.